A jeśli głód, to także sposoby, jak sobie z nim radzić i w jaki sposób przetrwać. Pamiętajmy o tym, że pod jednym dachem mieszkały zwykle wielopokoleniowe rodziny i – tym samym – ogromną sztuką było przygotowanie pożywnej, jak najbardziej wartościowej i odżywczej porcji dla tak sporego grona.
Historia codzienna
Zaprutko-Janicka opisuje codzienność lat 1939-1945. Nie ma tu miejsca na fikcję literacką. Po raz kolejny okazuje się, że życie pisze scenariusze, których darmo poszukiwać w głowach i notatnikach najlepszych scenopisarzy. Nie spodziewajmy się jednak żmudnego, naukowego języka. Również o historii można pisać w barwny, porywający sposób. Wspomnienia, dzienniki, relacje świadków i publikacje naukowe – na wszystkich tych źródłach bazowała autorka, tworząc swoją pracę. Ta różnorodność ma niebagatelny wpływ na atrakcyjność samej lektury.
Książka zaopatrzona jest w podtytuł Kobieca sztuka przetrwania. Nie ma bowiem co kryć, że to płeć piękna – i dawniej, i dziś – odpowiedzialna jest zwykle za przygotowanie posiłków dla całej familii. W czasie wojny kobiety musiały włożyć cały swój spryt, kunszt i pomysłowość w to, by – mówiąc nieco kolokwialnie – zrobić coś z niczego. Gdyby bowiem bazować tylko na talonach reglamentacyjnych, szybko skończyłyby się zarówno zapał, jak i chęci. Gwarantowane porcje były bowiem mocno ograniczone i z całą pewnością nie pozwalały na przygotowanie pełnowartościowych dań.
Nie bez powodu pierwszy rozdział książki nosi podtytuł System kartkowy czy system głodowy? Według przytaczanych w książce danych, mieszkańcy Warszawy otrzymywali na osobę 3 kilogramy chleba, kilkanaście gramów cukru, soli i ryżu – są to jednak porcje na dwa miesiące. Po dokładnych przeliczeniach okazywało się, że dzienna wartość kaloryczna na osobę wynosiła… 135 kalorii. Tymczasem, według zaleceń dietetyków i lekarzy, taka dzienna porcja dla młodego, zdrowego mężczyzny powinna wynosić 2900 kcal, a dla kobiety – około 2200 kcal.
Walka o strawę
Jak się okazuje, podczas wojennej zawieruchy większe szanse na zdobycie pożywienia miała ludność mieszkająca na wsi. Mogła ona korzystać ze swoich plonów, przyzwyczajona też była do samodzielnego wytwarzania żywności. Ludzie w miastach, odcięci od regularnych dostaw sklepowych, prędko stanęli przed koszmarnym widmem głodu.
Jak więc sobie radzono? Pomysłowość ludzka nie znała – i znać w tej sytuacji nie mogła – żadnych granic. Herbatę można sporządzić z jabłkowych obierek, do kawy dodać żołędzi, których w lasach na szczęście nie brakowało, a do budyniu dodawano… kapustę. Trawa, kora drzew, fusy, kasztany – nic nie mogło się zmarnować. Można zachwycać się przedsiębiorczością okupowanych, niemniej, ani trawa, ani obierki ziemniaków nie miały żadnych wartości odżywczych. I być może zaspokajały chwilowo głód, mogły być jednak także przyczyną problemów żołądkowych, a w efekcie – na dłuższą metę osłabiać cały organizm.
Za publikację odpowiada wydawnictwo „Znak” oraz serwis popularnonaukowy ciekawostkihistoryczne.pl. Jeśli więc historia opowiedziana w Okupacji od kuchninas wciągnęła, warto zainteresować się również treściami umieszczanymi na wspomnianym portalu oraz zajrzeć do drugiej wydanej w tej serii powieści, zatytułowanej Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce.
W książce umieszczono ponadto archiwalne zdjęcia wraz z podpisami. Na końcu znajdziemy opracowany indeks nazwisk, składników i produktów żywieniowych oraz tzw. okupacyjne menu. Co pod nim się kryje? Aby dowiedzieć się więcej, koniecznie sięgnijmy po Okupację od kuchni!
Źródło okładki: znak.com.pl