Ten mężczyzna w komunikacji miejskiej nie musi tak siedzieć. Może siedzieć, zajmując mniej więcej podobną przestrzeń, nawet jeśli jest dużo wyższy i większy. Jednak on musi zawsze rozłożyć szeroko nogi i pokazać, kto tu rządzi. To jest kwestia kulturowego nawyku i sposobu okazywania mocy. To się dzieje codziennie, a nieustannie słyszę, że feminizm to wymysł. Otóż: nie.
Od starożytności do nowożytności
Mizoginia oczywiście nie jest wymysłem współczesności, jak również spychanie kobiet w kąt i uczenie, jak niewiele potrafią, nie jest wymysłem nowoczesności. „Kobiety i władza” Mary Beard to zapis dwóch wykładów, w których autorka mówi o tym, jak dużą rolę w stygmatyzacji kobiet odegrali starożytni poeci, podejście starożytnych Greków i wreszcie – jak wiele z takiego postrzegania kobiet zostało do dziś. Ot wystarczy wspomnieć wybory w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku i sposób publicznego ośmieszania Hilary Clinton (nieustanny) z ośmieszaniem Trumpa (jeden raz, po którym autorkę żartu zwolniono z pracy). # Ponieważ kobietę można ośmieszyć. Mężczyznę nie.
A wszystko zaczyna się już od „Odysei”, w której syn Odyseusza i Penelopy, Telemach, karci swoją matkę i zmusza do zamilknięcia i usunięcia się w cień. Syn, dziecko, poucza swoją matkę. Cały przekrój starożytnych arcydzieł, które omawia Mary Beard, może po prostu zatrwożyć swoją niechęcią do kobiet, ukazywaniem ich jako słabych albo zawziętych w sposób wyniszczający cały naród. Innymi słowy kobieta od starożytności była w Europie tą złą i tą, która powinna zniknąć z przestrzeni publicznej. Co zresztą skutecznie przez setki lat było realizowane.
Analizując problem
Wpływy kulturowe miały szeroki zakres działania. Od tego, jak postrzegana jest kobieta w przestrzeni publicznej (kobieta nie powinna przemawiać! „Kobieta przemawiająca publicznie w większości wypadków z definicji nie była kobietą”), poprzez to, jak polityczki usilnie naśladują męskie stroje, a nawet sposób wypowiedzi, żeby być traktowane poważnie, do tego, że w przypadku wysokich stanowisk to na ogół mężczyznę obsadza się w roli głównej. W zasadzie wszystko, co robi kobieta występująca publicznie, musi w największym stopniu przypominać odpowiednik męski, inaczej jest od razu traktowana jako z gruntu głupia, emocjonalna, nienadająca się do pełnienia swojej funkcji. Kobieta popełniająca błąd nie miała prawa do „następnego razu”, mężczyzna po prostu się zagapił i „następnym razem” na pewno pójdzie mu lepiej…
Te smutne konstatacje na temat traktowania kobiet w przestrzeni publicznej, na temat wyśmiewania polityczek prowadzą prostą drogą do prób znalezienia przyczyny takiego stanu rzeczy i jej przeciwdziałania. I niestety to jest to, czego mi zabrakło w tej krótkiej i nieco powierzchownej analizie, jaką próbuje przeprowadzić znana profesorka wydziału filologii klasycznej w Newnham College w Cambridge. Odnalezienie źródeł mizoginii jest oczywiście cenne, ale dużo cenniejsze byłoby odnalezienie sposobów przeciwstawienia się jej.
Bardzo ważna książka
Braki w analizie nie zmieniają jednak faktu, że jest to niesamowicie ważna książka. Nawet nie wyobrażam sobie, żeby mogło jej zabraknąć na mojej półce. Jestem przekonana, że ponowna lektura pozwoli mi odkryć kolejne elementy, które podczas emocjonalnego czytania mogły umknąć. Mary Beard pisze wprost i bez ogródek o własnej walce o autonomię na uczelni, o proteście wobec nierównego traktowania studentek za czasów jej młodości i o tym, jak to ukształtowało jej ścieżkę naukową.
To bardzo ważna, w bardzo wyważony sposób napisana książka. Przystępna językowo, stawiająca ciekawe tezy i poruszająca najważniejszy temat ostatnich czasów: wykluczania kobiet z władzy i przestrzeni publicznej. Wszelkie wykluczanie drugiego człowieka, ze względu na płeć, kolor skóry czy religię, jest podłym działaniem. Dlatego właśnie książki takie jak Mary Beard są bardzo ważne. Im więcej, im dłużej będziemy uczulać społeczeństwo na mechanizmy stygmatyzujące kobiety, tym istnieje większa szansa, że wreszcie zwalczymy to zjawisko. Sięgnijcie koniecznie po manifest Mary Beard!
Źródło okładki: rebis.com.pl